Często mówi się dzisiaj o rosnącej liczbie singli, o młodych ludziach, którzy coraz mniej przekonani są, że małżeństwo i posiadanie dzieci są dobrym wyborem dla nich. W przeciwieństwie do swoich rodziców starają się jak najdłużej pozostać niezależnymi i korzystać z życia bez zobowiązań.

Co ciekawe, nie pierwszy raz w historii zachodzi taka przemiana w mentalności młodych. Pod koniec XIX wieku, liczne grupy mężczyzn wchodzących w dojrzałe i poważne życie uważały, że ścieżki obrane przez ich ojców są nudne, monotonne i grożą zniewieścieniem. Do tego bowiem czasu powszechnie sądzono, że prawdziwy mężczyzna musi stworzyć dom i założyć rodzinę, a resztę życia poświęcić na jej utrzymanie i wychowanie potomków. Nie tego zaś pragnęli kawalerowie.

Niechęć do domatorstwa

Najlepiej widać tę przemianę na przykładzie klasy średniej w Wielkiej Brytanii, gdzie w czasach rewolucji przemysłowej cenną wartością stała się stabilizacja. Mężczyźni upatrywali prawdziwego szczęścia w spokojnym domu i opiekującym się nim aniele – żonie. To wówczas zaczęto nazywać dom „twierdzą” i uznano, że miejsce kobiety jest w nim, a mężczyzny w świecie zewnętrznym, z którego powinien przynosić środki na utrzymanie rodziny.

Popołudniowe herbatki i oklepane rozmowy stały się jednak utrapieniem dla kolejnych pokoleń. Młodzi mężczyźni, wchodzący w dorosłość, czuli, że małżeństwo stłamsi ich potrzeby, że odbierze możliwość zbierania cennego życiowego doświadczenia. Na domiar złego zbyt częste przebywanie w gronie rodzinnym, w domu, który był domeną kobiet, prowadzić mogło do zniewieścienia. W ogóle kontakt z kobietami uznano za psujący męskość.

<<Zobacz też: Robert Baden-Powell – Naczelny Skaut Świata>>

Samotny „singiel” – ilustracja z połowy XIX w.

Kawalerowie

Coraz więcej młodych gentlemanów odraczało moment ożenku, wielu deklarowało pełną niechęć do instytucji małżeństwa i zamierzało dożyć śmierci w stanie kawalerskim. Oskarżano ich wówczas o wspieranie prostytucji, czy powodowanie powstania nowego zjawiska nazywanego „nowymi kobietami”, czyli takimi, które chciały być niezależne i małżeństwa oraz macierzyństwa nie uważały za naturalne i konieczne.

Mimo to moda na męskie relacje wzrastała. Literaturę młodzieżową zdominowały książki o dalekich przygodach i niebezpieczeństwach. Sławę zyskali Rudyard Kipling (Księgą dżungli), Joseph Conrad (Lord Jim) oraz Arthur Conan Doyle (seria z Sherlockiem Holmesem). Popularnością zaczęły cieszyć się szkoły dla chłopców z internatem. Miały one wychowywać na prawdziwych mężczyzn, w przeciwieństwie do szkół koedukacyjnych. To właśnie z tych męskich środowisk rekrutowało się najwięcej późniejszych emigrantów poszukujących interesującej pracy za oceanami.

<<Zobacz też: Każdy mężczyzna powinien odbyć swoją podróż>>

Życie kolonialne

Mieli do tego wiele okazji w ówczesnym świecie gdyż polityka kolonialna imperium dawała niebywałe możliwości. W koloniach było mnóstwo miejsca dla wiecznych kawalerów. Panowało wielkie zapotrzebowanie na urzędników, żołnierzy, marynarzy, handlowców a nawet misjonarzy. Każda z tych posad wymagała mobilności, niezależności, pochłaniała całe lata i co najważniejsze oferowała burzliwe doświadczenia i dreszcz emocji.

Ponieważ do kolonii wciąż sprowadzano głównie mężczyzn, nie było tam społecznej presji by zakładać rodziny. Powstawały istne kawalerskie enklawy, męskie światy. Kiedy po latach rozpoczęto próby poradzenia sobie z wielką dysproporcją w liczbie kobiet i mężczyzn brytyjskich w koloniach (w tym samym czasie odwrotna dysproporcja panowała w Wielkiej Brytanii) damy przyjeżdżające do nowych krain trafiały na niezwykle zmaskulinizowane realia.

<<Zobacz też: Travellers Club – w jednym z najstarszych klubów gentlemanów>>

„Polska Zbrojna” 1927

Męskość awanturnicza

To właśnie w tych realiach powstał mit „męskiej przyjaźni”, zwłaszcza jego wersja wojenna mówiąca, że relacje, jakie rodzą się między towarzyszami walki na froncie, są najsilniejszymi więzami międzyludzkimi. Z tego okresu pochodzi również przekonanie, że by stać się w pełni mężczyzną trzeba być odważnym i umieć stawiać czoła niebezpieczeństwom, a nawet tych niebezpieczeństw poszukiwać, jak to robili ówcześni w koloniach.

Lord w kolonii

Świat bez kobiet, w którym mężczyźni żyli według własnych kodeksów, w męskich klubach i organizacjach, jawił się jako sposób na odrodzenie prawdziwej męskości, zatraconej przez ojców wygrzewających się przy ogniskach domowych i zadowalających się towarzystwem żony i dzieci. To wówczas rozwinął się też ruch chłopięcego skautingu, ówczesnego survivalu. Zapanowała również moda na sporty drużynowe, w których mężczyźni mogli testować swoje wartości – lojalność, solidarność, wytrzymałość na ból, siłę charakteru czy odwagę. Co ciekawe w niektórych z wymienionych środowisk mizoginizm i kult męskości były tak rozwinięte, że uznano relacje homoerotyczne za wyższe jakościowo i moralnie od heteroerotycznych.

Ten model mógł jednak zaistnieć tylko z tego względu, że państwo tocząc wojny w koloniach potrzebowało wojowniczych mężczyzn. W każdym dłuższym okresie pokoju, chętnie natomiast wspierało postawy pacyfistyczne, ustabilizowane, domatorskie. Tak było w pierwszej połowie XIX wieku, w dwudziestoleciu międzywojennym oraz po II wojnie światowej. Dzisiaj zaś rynek potrzebuje niezależnych pracowników, dlatego można zaobserwować wzrost popularności modelu singla. Nie ma w nim dawnej wojowniczości, bo też do żadnej wojny (przynajmniej póki co) się nie szykujemy.

Źródło: John Tosh, A Man’s Place. Masculinity and the Middle-Class Home in Victorian England, Yale University Press New Haven and London, 2007.