Zbliżają się wielkimi krokami Walentynki. Przez niektórych ukochane, przez innych znienawidzone. W Polsce międzywojennej nie obchodzono tego święta, ale kawalerowie i panny doskonale rozumieli problem samotności. Całe społeczeństwo opierało się bowiem na instytucji małżeństwa, choć nie tylko o miłość chodziło.

Dlatego w pewnym wieku każdy, kto wciąż nie miał partnerki lub partnera, myślał coraz poważniej o odszukaniu bratniej duszy, na przykład poprzez ogłoszenia matrymonialne. Mężczyźni zarzucający swoją „wędkę Amora” w prasie starali się odnieść sukces różnymi metodami. Jedni poprzez podkreślenie swoich zalet charakteru, inni przez szczegółowy opis majątku, a jeszcze inni starali się być bardziej romantyczni, w przeciwieństwie do tych, którzy jedynie wymagali dużego posagu. Jakie były międzywojenne anonse matrymonialne? Oto mała analiza.

Opierając się na pewnej ilości męskich ogłoszeń w Kurierze Poznańskim z 1923, 1929 oraz 1937 roku pokusiłem się o generalizację na potrzeby tego wpisu. Ogłoszeń jest rzeczywiście sporo – od kilku do kilkunastu dziennie. Podobna ilość kobiecych co męskich. Nie zauważyłem, żeby czymś specjalnie różniły się te wcześniejsze od tych późniejszych.

Najważniejszy jest tytuł! To przecież od niego zależy czy ktoś w ogóle przeczyta nasze ogłoszenie. Panowie niestety nie przejawiali wielkiej inwencji w tym zakresie. Około połowy ogłoszeń jest zatytułowanych „Kawaler”. Można pomyśleć, że to tak ważna informacja, że lepiej dać ją do wytłuszczonego nagłówka, ale czy w polskiej kulturze „mężczyzna z odzysku” był widziany negatywnie? Chyba jednak nie. Wdowcy się z faktem wdowieństwa nie kryli. Mimo wszystko byli tacy, co chwalili się innymi cechami w nagłówku. Pojawiały się zawody: agronom, urzędnik, architekt budowlany, oficer, akademik itp. Były też cechy takie jak: idealny, trzydziestodwuletni, starszy, samotny, czy mój ulubiony – „sportsmen”. Wydaje mi się, że te ostatnie bardziej zwracały uwagę.

Kurier Poznański 1937

Istniała jeszcze jedna metoda. Zaczynano ogłoszenie od kandydatki, np.: „Która z pań…”, „Panią … poślubiłby…” itp. Jednak często w takich wypadkach pojawiała się propozycja pożyczki, z ewentualnym późniejszym ożenkiem, co na mój nos pachniało naciąganiem. Nie brakowało przecież w tych czasach oszustów i mataczy. Oczywiście nie tylko oni budowali tak ogłoszenia. Trafiały się też takie jak to: „Która z inteligentnych pań… da serce mężczyźnie…” – to już brzmi całkiem obiecująco.

Kurier Poznański 1929

Po tytule przechodzono zazwyczaj do wymienienia własnych zalet. Zazwyczaj, bo niektórzy w ogóle nie skupiali się na sobie, a od razu przechodzili do wyliczenia oczekiwań wobec kandydatki na żonę. Tych którzy pisali o sobie można podzielić na dwie kategorie: na tych co widzą w sobie coś więcej niż tylko majątek, i tych co nie widzą. Nie wszyscy bowiem wpadali na pomysł by napisać ile mają lat, czy jak wyglądają. Po informacji kawaler/wdowiec (rozwodnicy się nie ujawniali) przechodzili do spraw finansowych. Ci zaś, co pisali o sobie więcej przeważnie byli ludźmi młodymi, między 26-tym a 32-im rokiem życia, czyli w wieku, w którym osiąga się odpowiednie zarobki by myśleć o rodzinie. Nie brakowało też mężczyzn starszych, powyżej 40 lat. Za tą granicą konkretny wiek już tak się nie liczył, można więc było zamieścić informację opisową, np.: „starszy osobnik”.

Kurier Poznański 1937

Ogłaszali się bruneci, szatyni, blondyni, wzrostu średniego i wysokiego (małych nie było), przystojni, dobrej prezencji, wysportowani i zdrowi. Jeden nawet uznał siebie za „bardzo przystojnego młodzieńca”. Opisując charakter zwracali uwagę na prawość, dobroć, inteligencję, solidność. Pojawiali się też mężczyźni kulturalni, wielbiciele sztuk pięknych i esteci. Mimo że to dość interesująca część ogłoszenia, ustępowała ona co do długości opisowi dochodów i majątku.

Kawalerowie chętnie chwalili się stanowiskiem urzędnika – najwyraźniej najbardziej pożądanego z powodu pewnych zarobków, ale byli też agronomowie, przemysłowcy, restauratorzy, fryzjerzy, cukiernicy itd. Rzadko natomiast ujawniano wykształcenie – widać nie liczyło się tak bardzo jak dzisiaj. Liczył się za to majątek. Podawano pensję (od ok. 600zł można było się chwalić), posiadaną gotówkę (od kilku tysięcy, do nawet 50.000, ale częściej po prostu „większa gotówka”), posiadane nieruchomości (mieszkania, domy, kamienice, gospodarstwa, przedsiębiorstwa) czy prowadzone biznesy. Ewentualnie wymigiwano się określeniem „usytuowany”.

Kurier Poznański 1929

Panowie rzadko podawali swoje wyznanie (raczej było domyślne). Prędzej ważne było czy pochodzili z dobrej rodziny. Podawali też liczbę dzieci, jeśli takie posiadali.

Niezwykle ważna była część ogłoszenia traktująca o kandydatce na żonę. Szukano panien i wdów, lub zwyczajnie pań czy żon, ale zdarzali się też romantycy szukający „towarzyszki życia”. Preferowany wiek był dość różny, najczęściej kilka lat (ok. 10) mniej niż kawaler. Co ciekawe nie przywiązywano wielkiej wagi do opisu oczekiwanej urody – przynajmniej w ogłoszeniu, żądano jednak fotografii, więc wygląd nie był obojętny. Szukano zdrowych, przystojnych (tak! kobiety kiedyś określano tym mianem), wybitnie urodziwych czy po prostu pięknych. Ich charakter liczył się nieco bardziej. Cenione były miłe, sympatyczne i dobre, inteligentne, religijne oraz wierne. Zaznaczano, że kandydatka nie ma mieć poglądów niezdrowych ani nowoczesnych. Zaletą była praktyczność i umiłowanie pracy.

Kurier Poznański 1937

I znów, najważniejszą częścią opisu są kwestie majątkowe. Tylko w nielicznych ogłoszeniach nie żądano posagu (od kilku do kilkunastu tyś., ale znalazł się i taki co chciał 70-80 tyś. zł), mile widziano właścicielki składów, nieruchomości, ewentualnie wyprawę i meble do urządzenia wspólnego mieszkania. Naturalnie dobrze było zaznaczyć w tym miejscu, że wkład ten był „dla wspólnego dobra pożądany”. Bardziej subtelni panowie prosili o odpowiedź panie usytuowane, bogate, lub „cośkolwiek” majątku posiadające. Prawie nikt nie wymagał wykształcenia od narzeczonych.

Kurier Poznański 1929

Wydaje się Wam, że to już? Niestety nie. Z ogłoszeń dowiadujemy się jeszcze w jakim celu je publikowano. Dobrze wyglądały te opatrzone wzmianką, że żony poszukuje się poprzez anons z braku znajomości – np. mieszkaniec małej mieściny. Zdecydowanie gorzej prezentują się (ale może tylko dla ludzi dzisiejszych) takie, w których mężczyzna deklarował wprost, że „wżeni się w odpowiednie przedsiębiorstwo”, „poślubi panią za wskazanie posady”, ożeni się „celem spłacenia rodziny” itd. Czasem dodawano nawet „współpraca i ożenek możliwe”.

Zdarzało się bowiem, że ożenek nie był głównym celem. Niektórzy na przykład chcieli dzięki niemu otworzyć własny zakład. Inni w ogóle małżeństwo stawiali na drugim miejscu, za zawarciem znajomości z paniami, czy nawiązaniem korespondencji.

Prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy. Ostatnie zdanie było prawie tak istotne jak pierwsze, a już na pewno mogło pozostawić szczególny posmak. Kończono więc jak na gentlemanów przystało:  „traktując rzecz honorowo”, „dyskrecja zapewniona”, „rzecz traktuję poważnie”. Jeden nawet pokusił się o deklarację: „celem bliższego poznania wyjadę chętnie latem Paryż lub morze”. Dobrze wyglądają też informacje, że przesłane zdjęcia zostaną zwrócone. Niektórzy kończyli bardziej agresywnie, uprzedzając, że nie chcą otrzymywać odpowiedzi od pośredników ani agentów. Jednak niekiedy dobrze widziano pośrednictwo rodziny czy znajomych.

Ogłoszenia te nasuwają smutny wniosek, że w latach dwudziestych i trzydziestych w zawarciu związku małżeńskiego rzadko chodziło o jakieś wyższe, romantyczne uczucia. Na pierwszy plan wysuwają się kwestie utylitarne – pieniądze, posiadłości, interesy. Pozostaje tylko wierzyć romansom z epoki, że nie były czystą fantazją, a miłość jednak też w tych czasach istniała.